Archiwum 15 kwietnia 2009


kwi 15 2009 pelikanusiskoa
Komentarze: 0

Minęły dwa miesiące od ostatniej podróży, kiedy profesor Brown znów poprosił Jay’a o przybycie do swojego laboratorium. Po przyjeździe, tak przedstawił mu sytuację:
- Wyruszamy na planetę Nemezis.
- Dlaczego? – zapytał – I co to za planeta?
- Nemezis to dziesiąta planeta Układu Słonecznego, która nie została jeszcze odkryta przez ludzi. Musimy tam wyruszyć, ponieważ dostałem wczoraj międzygalaktyczną wiadomość z Neptuna, że mieszkańcy Nemezis chcą przeprowadzić inwazję na Ziemię i inne planety.
- Od kogo pan się tego dowiedział?
- Od mojego przyjaciela – profesora Diwaka. Powiedział mi, że mieszkańcy Nemezis podbili już Plutona i zbliżają się do Neptuna!
- Czym lecimy?
- Moim statkiem podróżującym w czasie i przestrzeni.
- Już go pan naprawił? Po ostatniej podróży był bardzo zniszczony.
- Tak, już go naprawiłem. Wyjdźmy na dwór, poznasz naszych współpracowników.
Wyszli na dwór, gdzie stał wehikuł, a obok niego siedem osób.
- To ludzie, z którymi będziesz pracował: Marti McFlai, Rubeus, Konan, Will Smish, Johny Smish, Jordi Laforge i Beniamin Sisco.
- Bardzo mi miło. Możecie mówić mi Jay.
Jay Baderic był młodym człowiekiem. Miał 19 lat. Był dosyć wysoki, szczupły. Jego oczy były niebieskie. Na twarzy widać było młodzieńczą radość. Ubrany był w luźne spodnie i bluzę, wybrane starannie na tę wyprawę. Jay nie był nowicjuszem. Wcześniej brał już udział w podobnej wyprawie. Jadnak nie wiedział, że ta będzie tak długa.
Weszli do statku i ruszyli. O nic nie trzeba było się martwić, bo profesor kierował pojazdem, a reszta tylko siedziała. Nagle Jay poczuł jak wehikuł się trzęsie, a za oknem ujrzał dziwny wir.
- Co to za zjawisko? – zapytał profesora wskazując na wir.
- To korytarz czasoprzestrzenny, nie mogłeś go widzieć podczas poprzedniej podróży, bo w statku nie było okien.
Teraz dopiero zauważył, że w statku są dorobione okna, których podczas wcześniejszej podróży nie było.
Pojazd wylądował. Wszyscy wyszli na zewnątrz. Baderic nie był nigdy na Neptunie, ale z tego, co słyszał nie wygląda on jak Ziemia. Ta planeta wyglądała jak Ziemia, tylko była mniej zaniedbana. Profesor powiedział:
- Rozgośćcie się panowie, zostaniemy tu na dłużej.
- Dlaczego? – zapytał McFlai.
- Zepsuł się generator siłowy.
- Jak długo potrwa naprawa? – włączył się Rubeus.
- Około trzydziestu sześciu godzin.
- A gdzie jesteśmy? – zapytał Konan.
- Na Ziemi.
- Na Ziemi? To znaczy, że wróciliśmy na Ziemię?
- Nie zupełnie. Jesteśmy na Ziemi, na bezludnej wyspie, ale w roku 1364. Po naprawie będziemy musieli wrócić do teraźniejszości, a później przenieść się na Neptuna.
Tak więc podróżnicy zostali na bezludnej wyspie. Zapadał zmierzch, więc Johny, Laforge i Sisco poszli pozbierać drewno na ognisko. Jay, profesor i McFlai wyładowywali zapasy jedzenia, a Rubeus i Konan rozkładali namioty. Natomiast Will wszedł na drzewo z lornetką i obserwował okolicę. Po dwudziestu minutach trzech ludzi z drewnem wynurzyło się z lasu, w tym czasie „bagażowi” kończyli już znoszenie bagaży, a Rubeus i Konan po skończonym zadaniu usiedli i rozmawiali. Była godzina dwudziesta pierwsza. Członkowie wyprawy ustalili dwugodzinne warty. Pierwszy na warcie stał Johny.
Kiedy rano Baderic’a obudził profesor była już siódma.
- Gdzie są wszyscy? – zapytał – widzę tylko Sisco.
- McFlai z Rubeusem znaleźli staw i łowią ryby, Konan z Will’em zbierają drewno, a Johny z Laforge’m trzymają wartę.
Chłopak szybko wstał i poszedł umyć się w stawie. Kiedy wrócił w obozie byli już Konan i Will. Za chwilę przyszli McFlai i Rubeus, a każdy z nich trzymał po pięć ryb. Okazało się, że Sisco jest świetnym kucharzem, bo ryby były bardzo smaczne. Po śniadaniu profesor zabrał się za naprawę wehikułu. Młodemu podróżnikowi nudziło się, więc poszedł rozejrzeć się po okolicy.
Wszedł do lasu i nagle z krzaków wynurzył się potwór ze strasznymi rogami. Dopiero po chwili Jay zorientował się, że był to jeleń. Zwiedził jeszcze kawałek pięknego lasu i wrócił do obozu.
- Skończyła nam się woda – powiedział profesor.
- Będziemy musieli znaleźć jakieś źródło, bo woda w stawie nie jest zdatna do picia. – dodał McFlai.
- Jay, Rubeus i Konan pójdziecie w głąb lasu poszukać go. – skończył profesor.
Wzięli trochę jedzenia i wody, która im pozostała i ruszyli. Nie wiedzieli, co ich spotka w dżungli. Dlatego najpierw szli ostrożnie i powoli, ale po jakimś czasie już się oswoili i poruszali się normalnym, marszowym krokiem.
Minęła godzina od czasu, gdy opuścili obóz.
- Słychać szum w oddali. – stwierdził Rubeus.
Chłopak też to usłyszał. Wydawało mu się, że to odgłos wodospadu. I miał rację, po pięciu minutach doszli do wielkiego wodospadu. Co więcej stwierdzili, że woda jest zdatna do picia. Napełnili swoje dziewięć manierek i zawrócili w stronę obozu. Wokół podróżników śpiewały ptaki, szumiał las, było bardzo przyjemnie. Nagle Konan, który szedł pierwszy krzyknął. Przed nimi, z lasu wyłonił się niedźwiedź. Zwierz musiał go usłyszeć, bo odwrócił łeb w ich stronę, ryknął i zaczął biec. W pierwszej chwili stali wszyscy trzej nieruchomo. Pierwszy ruszył do ucieczki Rubeus, pozostali za nim. Biegli, nie wiadomo dokąd, byle tylko jak najdalej od niedźwiedzia.
- Na to drzewo – krzyknął Konan i wskazał ręką dąb stojący na skraju lasu.
Szybko wdrapali się na drzewo, a zwierzak bezradnie stanął pod dębem i po chwili zaczął nim trząść. Widząc, że nic nie wskóra, oddalił się. Siedzieli jeszcze na drzewie, aby upewnić się czy niedźwiedź poszedł. W końcu zdecydowali się zejść.
- Już myślałem, że nas złapie – powiedział młody podróżnik.
- Tak, był blisko – stwierdził Rubeus.
- Szybki zwierz – dodał Konan.
Okazało się, że nie wiedzą gdzie są. Uciekali przed niedźwiedziem, nie patrząc, gdzie biegną.
- Skąd przybiegliśmy? – zapytał Baderic.
- Nie mam pojęcia – stwierdził Rubeus.
- Ani ja. – powiedział Konan – Odpocznijmy trochę, a później spróbujemy znaleźć drogę do obozu.
- Zgadzam się z tobą – powiedział chłopak.
Usiedli pod drzewem i odpoczywali. Konan nawet zasnął. Wokół śpiewały ptaki, ponad nimi szumiały drzewa. Wiał miły, leciutki wiaterek. Było bardzo przyjemnie. Leżeli tak około pół godziny. Niebo było czyste, lecz zaczęły zbierać się na nim czarne, deszczowe chmury. Zaniepokoiło to trochę młodego podróżnika. Nie dość, że zgubili się w środku nieznanej wyspy, to jeszcze zanosiło się na burzę...

sdsowla : :